No to się wkopałam. Życiowo. Z rozmachem. W końcu jak utrudnić sobie życie to na całego.
U mnie w domu nie najlepiej, więc gdy nadarzyła się okazja (studia)od razu się wyprowadziłam. Od 7 lat choruję na zaburzenia odżywiania (o czym wie tylko kilku przyjaciół), co za tym idzie mam ciągłe problemy z koncentracją, nauką. Studia wybrałam ciężkie i nie zdałam pierwszego roku. Później zaczęłam inny kierunek. We wrześniu mam sesję (w letniej mnie nie było z powodu śmierci dziadka), a nastąpił nawrót choroby. Rodzice nie wiedzą w jakiej jestem sytuacji. W końcu muszę im powiedzieć, że nie zdałam, a oni nie dopuszczają myśli niezaliczenia czegokolwiek. Od tego zależy moje dofinansowanie na studia. Nie zdaję – wracam (nierealne!nie tam!) albo sama sobie radzę. Nie wiem co teraz zrobić. Podejść do sesji, w tym roku nic nie mówić i odkładać pieniądze na ciężkie czasy? Rzucić to w cholerę, szukać pracy i iść na coś zaocznie? Nawet nie wiem czy zarobię tyle żeby opłacić wynajem. O chorobie nie dam rady powiedzieć, a za studia odetną mnie na zawsze. I wierzcie mi znam ich na tyle, że pisząc to nie wyolbrzymiam.
Nawet nie mam z kim pogadać, bo przyjaciele mają swoje problemy i nie chcę im dokładać.
Przydałaby mi się teraz "miłość życia", żebym mogła sobie z kimś to życie ułożyć, ale zawsze jak próbuje źle na tym kończę.
Czy ktoś ma jakiś pomysł jak z tego wszystkiego wybrnąć? Ten stres, zmniejszający się czas, choroba i presja okropnie mnie wyniszczają. Strasznie się boję i nie wiem co robić.