Chcesz szczerze znienawidzić twórczość swojego ulubionego autora? Napisz o nim wymuszoną pracę.
I kto by pomyślał. Polski, to małe i błahe gówienko które się traktowało jak dodatek, żarcik i powtórkę z rozrywki potrafi jednak sprawić tyle problemów, żeby wystarczająco uprzykrzyć życie. A zaczęło się przecież miło-temat jak z bajki, jeden autor, jedna epoka, nie trzeba nic szukać i wymyślać-kwestia doboru odpowiednich rymów i kilku mądrych słów na ten temat ( O, czemuś Boże już wtedy nie ostrzegł, nie ugryzł w język. Czemuś się kazał unieść ambicją i pisać to wszystko na własną niepewną rękę) Tak, doboru odpowiednich rymów. Jeden jest, ale drugi nie pasuje. Są swa, ale za mało popularne. Opracowań 'mądrych’ ni ciula. Nie te. Są inne-raz, dwa, trzy. Wystarczy. Z opracowaniami, cacy. Ale nie. Okazuje się, że nie wystarczy. Za mało. Coś powrzucam, myślisz, wspomnę tytuły i będzie. Siadasz, piszesz. Po dwa zdania na pół godziny. Znajdujesz wzorzec. Plan: wstęp-wiersz 1-wiersz2-wiersz3-wiersz4-zakończenie lega w gruzach. Bo może tego nie trzeba odwalać po kolei jak łopatą, tylko wymieszać i stworzyć całość. A i opracowania jakieś lewe, pasuje znaleźć inne. Brniesz więc do końca wstępu i zatrzymujesz się w martwym punkcie. Więcej nie zdziałasz. I na co to wszystko? Przecież na to nawet nikt nie patrzy! Dla własnej satysfakcji, usłyszysz. Ale satysfakcji z czego? Z tego że sam zmarnowałeś swój czas tylko po to, żeby go zmarnować, a potem swoje zmarnowanie zdążyłeś umiejętnie upakować w 15 minutach?
Rzucasz więc długopis i pokreślony świstek papieru i czujesz się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy trzymałeś go w rękach-wiesz przecież, że prędzej czy później będziesz musiał do niego wrócić. Kątem oka zerkasz jeszcze na nietknięty stosik testów, mądrych porad i analiz, które robią z Ciebie idiotę. Idiotę, który ośmiela się myśleć samodzielnie, zamiast usilnie starać się trafić w jedyny poprawny, spisany przez kilku innych idiotów, jebnięty klucz.