muszę sobie pomarudzić. dawno nie marudziłam. a długo tak nie mogę. to po prostu leży w mojej naturze. muszę sobie czasem pomarudzić i już. ten typ tak ma.
ale na co tu pomarudzić. są wakacje. matury ustne poszły ok, szczególnie polski i te magiczne 95 procencików. więc szkoły brak. tu monika wpadła na genialny pomysł. znaleźć sobie pracę! no, ba! nic prostszego. uzbrojona w masę ładnie i zgrabnie napisanych cv, oraz kompana do chodzenia oddałam się przyjemności wchodzenia do każdego baru, pubu, czy restauracji, która jest na ulicy piotrkowskiej w łodzi. gdy już traciłam siły i nadzieje na znalezienie czegoś godnego i dobrze opłacalnego, pojawiła się pewna restauracji, której nazwy nie wymienię, ze względu na kryptoreklamę. weszłam tam w nadziei na zostanie kelnerką, a wylądowałam na czym? no, oczywiście nie gdzie indziej, jak na zmywaku! to się właśnie robi z dobrą znajomością języków obcych, sprawną obsługą komputera, i takich tam. siedzi się (a raczej przez ogromną część dnia stoi się) i zmywa się garnki, patelnie, miski, łyżki i łyżeczki rzucane przez kucharzy (dosłownie!), poza tym dochodzi zmywanie talerzy (ach, te resztki po obcych ludziach!) i takich tam. no i nie zapomnijmy, że pomoc kuchenna to 'przynieśwynieśpozamiataj’. i tak wyszło, że przez 3 dni przepracowałam 29,5 godziny po 5 złotych za 60 minut. urocze. i jestem padnięta, zmęczona, obolała, niewyspana, stęskniona za moim Kochaniem i… zrezygnowałam. a co! nie będę się męczyć tak. co mi po takiej pracy, jak nawet niedziele są pracujące i to często gęsto nawet do 2 w nocy? nico. tak, tak… narzekam na wyzysk ludzi. nie dość, że jako osoba bez doświadczenia i nowa, jestem niekiedy traktowana jak gorszy typ człowieka, to jeszcze nigdy nie mam racji. urocze.
brak pracy stanowi jednak kolejny problem, nad którym muszę trochę ponarzekać. wszyscy zapewne domyślają się. chodzi o pieniądze. i tym sposobem, wieczorne piFko, jakaś pizza, czy inne cuda na kiju odpadają w dużych ilościach. zwyczajnie mnie na to nie stać. a prawo jazdy oddala się w planach coraz bardziej i bardziej. co najwyżej, na co mnie stać, mogę posiedzieć na dachu i pobawić się powietrzem. urocze. ale i to będzie piękne, jeśli moje Kochanie ze mną będzie.
o! i tym sposobem trzeci powód do narzekania. kilka, kilkanaście godzin dziennie, to stanowczo za mało. tak. na pewno. zdecydowanie powinnam więcej czasu przebywać z moim Szczęściem. i byłoby miło, gdybyśmy częściej byli sami. ot tak, by pogapić się w niebo. (zapewne mało kto mi w to uwierzy, ale co tam. pieprzę to).
nie byłabym sobą, gdybym na siłę nie znalazła kolejnego powodu do narzekania. pogoda! co ona (matka natura) sobie, kurde, wyobraża!? jak tak może być, że kiedy ja mam wolne, to pogoda jest do dupci? matko naturo – niech będzie w ten długi weekend wspaniała pogoda, żeby można było pojechać nad wodę, trochę pogrillować, napić się zimnego piFka i miło spędzić czas. z góry dziękuję. rachunek prześlij pocztą.
ale poza tym, jestem cholernie szczęśliwym człowiekiem