Byłam z chłopakiem 8 miesięcy. śmieszne jest to, że byliśmy na tyle dojrzali do związku, że nie widzieliśmy przyszłości bez siebie. Byliśmy razem nad morzem i ogólnie nasz związek był… cudowny. Wszystko się popsuło, gdy on wrócił a ja byłam jeszcze na obozie. Po powrocie w ogóle się nie spotykaliśmy, a Jego ciągle nie było na gadu bo jak to mówił "grał i gadał na skajpie z kumplami" Czułam się trochę odrzucona, nie miałam z Nim żadnego kontaktu (nie miałam kasy, żeby zadzwonić czy coś, a iść do Niego nie chciałam, bo nie będę się wpraszać, skoro ciągle zajęty jest) Na początku roku wszystko było inaczej. Pierwszego spotkaliśmy się po rozpoczęciu i wtedy wszystko było normalnie. Zerwał ze mną 9 września. Powiedział, że to nie moja wina i żebym nic sobie nie robiła. To było najgłupsze zdanie jakie usłyszałam z Jego ust. Wiedział ile dla mnie znaczy… Ale kiedy dowiedziałam się co było powodem zerwania, stwierdziłam, że nie warto… On… kiedyś był taki dojrzały, rozumiał wszystko, rozumiał mnie (a ciężko mnie zrozumieć) wspierał mnie, mówił, kiedy robiłam coś głupiego… Ale strasznie się zmienił. Przez kolegów z klasy, ciągle tylko grał w jakaś głupią grę… Od Jego kumpla dowiedziałam się, że zerwał ze mną bo stwierdził, że jak ma być ze man tak długo to nie zobaczy żadnego innego ciała… To było chamskie… Od tego czasu z Nim nie gadam… myślałam, że się wyleczyłam z uczucia do Niego… wciąż myślę, że Jego już nie ma. Nie ma Seby którego tak bardzo kochałam.